Męczona wątpliwościami zastanawiam się czy mogę żyć w ten sposób: chodzić na spotkania wspólnoty, uczyć się, słuchać i patrzeć na ludzi wierzących i żyjących według wartości katolickich i równocześnie poznawać to życie, które chcę poznać, czyli życie bez ograniczeń gdzie cały świat należy do mnie, a moralność jest kwestią względną.Odpowiedziałam sobie na to pytanie:
tak, mogę.Zaznaczyłam też, że:
Nic nikomu do tego, to moje życie i ja będę ponosić konsekwencje swoich działań. Być może ludzie mnie potępią… a może nie. Tego nie wiem. I nie chcę się tym przejmować.A jak to wygląda teraz?
Jestem znowu w Katowicach, ale nie dlatego, że zostałam potępiona przez wspólnotę, lecz dlatego, że złamało mnie... przeziębienie. Przyjechałam do Krakowa i przepracowałam dwa dni po czym mnie rozłożyło. Przesiedziałam w domu tydzień i wróciłam do pracy - na kilka dni, bo znowu mnie zmogło. W ten oto sposób w listopadzie byłabym zmuszona utrzymać się z wynagrodzenia za kilka dni pracy, więc pewnie musiałabym się zadłużyć znowu u kilku osób. Doszło do tego ciągnące się spięcie z opiekunami wspólnoty, którzy z niewiadomych względów bardzo się mnie czepiali. Usłyszałam, że to moja wina, że jestem przeziębiona, że to wbrew miłości bliźniego, aby tak chorować i zarażać współlokatorki, które przyjęły mnie pod swój dach i że mam się przestać ze sobą bawić (to chyba dotyczyło lęków i depresji). Zaniepokoiło mnie to i brzmiało mi nieco sekciarsko. Na początku miałam nadzieję, że uda nam się wzajemnie zrozumieć i dogadać, ale po pewnym czasie ją straciłam. Za dużo przeciwności złożyło się na raz. W pracy od początku byłam na cenzurowanym, we wspólnocie też i w dodatku nie było mnie stać, aby wynająć sobie swój własny pokój, nie wspominając o męczącej mnie depresji.
Okazało się, że nie mogę uczestniczyć w życiu wspólnoty i równocześnie żyć tak, jak żyję. Nie dlatego, że ludziom w jakiś sposób to przeszkadzało, ale dlatego, że ja tak nie potrafiłam. Moje serce zawsze skłaniało się na jedną ze stron, nie potrafiłam tego połączyć.
Jeżeli jednak chodzi o relację z Bogiem to zdecydowanie się polepszyła. W czasie, gdy spierałam się z opiekunami wspólnoty bardzo często zwracałam się w stronę obrazu Jezusa Miłosiernego z wielkim buntem w sercu pt. "Boże, Ty przecież nie jesteś taki jak oni mówią!". Przez te kilka tygodni sprecyzowałam sobie trochę mój obraz Boga.
Wierzę w Boga Miłosiernego. W takiego, który zna mnie i moje uwarunkowania nieskończenie lepiej niż ja sama. Takiego, który w sytuacji, gdy ja się od Niego odwracam i wybieram coś zupełnie sprzecznego z Jego wolą, idzie za mną, wychwytuje każdą cząstkę dobra w moim sercu i czeka aż choćby bezgłośnym szeptem zwrócę się do Niego. Kiedy to zrobię jest gotowy, aby dać mi wszystko. To Bóg, którego imieniem jest JESTEM, więc nie ma możliwości, aby Go przy mnie nie było, to jest sprzeczne z Jego istotą. To Bóg, przed którym nie trzeba nic ukrywać, bo On i tak wszystko wie - i nie potępia, bo jest Miłością, Nadzieją i Wiarą. Jest zawsze ze mną, nigdy mnie nie zostawi i będzie stał po mojej stronie niezależnie od wszystkiego.
Jeżeli jednak chodzi o relację z Bogiem to zdecydowanie się polepszyła. W czasie, gdy spierałam się z opiekunami wspólnoty bardzo często zwracałam się w stronę obrazu Jezusa Miłosiernego z wielkim buntem w sercu pt. "Boże, Ty przecież nie jesteś taki jak oni mówią!". Przez te kilka tygodni sprecyzowałam sobie trochę mój obraz Boga.
Wierzę w Boga Miłosiernego. W takiego, który zna mnie i moje uwarunkowania nieskończenie lepiej niż ja sama. Takiego, który w sytuacji, gdy ja się od Niego odwracam i wybieram coś zupełnie sprzecznego z Jego wolą, idzie za mną, wychwytuje każdą cząstkę dobra w moim sercu i czeka aż choćby bezgłośnym szeptem zwrócę się do Niego. Kiedy to zrobię jest gotowy, aby dać mi wszystko. To Bóg, którego imieniem jest JESTEM, więc nie ma możliwości, aby Go przy mnie nie było, to jest sprzeczne z Jego istotą. To Bóg, przed którym nie trzeba nic ukrywać, bo On i tak wszystko wie - i nie potępia, bo jest Miłością, Nadzieją i Wiarą. Jest zawsze ze mną, nigdy mnie nie zostawi i będzie stał po mojej stronie niezależnie od wszystkiego.
Paradoksalnie Bóg nie potępia (no chyba, że się go wyprzemy przy sądzie, no to lekki problem mamy), potępiają ludzie...
OdpowiedzUsuńPięknie piszesz o Bogu :-)
OdpowiedzUsuń"Wierzę w Boga Miłosiernego. W takiego, który zna mnie i moje uwarunkowania nieskończenie lepiej niż ja sama. Takiego, który w sytuacji, gdy ja się od Niego odwracam i wybieram coś zupełnie sprzecznego z Jego wolą, idzie za mną, wychwytuje każdą cząstkę dobra w moim sercu i czeka aż choćby bezgłośnym szeptem zwrócę się do Niego. Kiedy to zrobię jest gotowy, aby dać mi wszystko. To Bóg, którego imieniem jest JESTEM, więc nie ma możliwości, aby Go przy mnie nie było, to jest sprzeczne z Jego istotą. To Bóg, przed którym nie trzeba nic ukrywać, bo On i tak wszystko wie - i nie potępia, bo jest Miłością, Nadzieją i Wiarą. Jest zawsze ze mną, nigdy mnie nie zostawi i będzie stał po mojej stronie niezależnie od wszystkiego. "
Amen.