Jakby nie patrzeć u mnie niezbyt dobrze.
Nie mam siły. Nie wiem czy to kwestia tego, że od miesiąca jestem przeziębiona czy może tego, że w mojej głowie pojawiają się trudne stany. Nie zdziwiłabym się gdyby choroba fizyczna wpływała na głowę i na odwrót. Wiecie, jak fizyczna zmęczy się kopaniem dołu to przekazuje łopatę psychicznej i w ten oto sposób dół pogłębia się bez przerwy.
Do życia potrafię się zmotywować dopiero koło 13. Wcześniej nie mam zwyczajnie siły, aby wstać, czymś się zająć. Kręci mi się w głowie, cierpnie mi twarz i mam mdłości. Włosy mi wypadają, a paznokcie mam tak słabe jak jeszcze nigdy. Zwykłe pisanie na klawiaturze może je uszkodzić. Jestem drażliwa, ale raczej nie kieruję żadnej agresji względem innych - obwiniam siebie, zamykam to w sobie. Nie wiem od kiedy, ale zauważyłam, że nie mam żadnych dobrych myśli. Dobrych, czyli takich, które budzą nadzieję lub motywują do życia, działania.
Dominują raczej stany depresyjne, pustka, trudność koncentracji, brak nadziei. Jednak jest też sporo lęku, a przedwczoraj to przeszedł sam siebie.
Godzinę po przebudzeniu zapukał do mnie lęk i nie pytał czy może wejść. Po prostu wszedł i zrujnował mi dzień.
Na początku skoncentrował moją uwagę na telefonie i wiadomościach, które przychodziły. Z lękiem podchodziłam do każdej wiadomości, która do mnie przychodziła. Czułam się jakby każdy rozmówca - telefoniczny, smsowy, mailowy czy massengerowy - mógł mieć do mnie uzasadnione pretensje o to, że nie jestem taka jak powinnam, bądź nie zachowałam się tak jak należało. Dotyczyło to przełożonej w mojej pracy w Krakowie, ale to obiektywnie stresująca rozmowa, bo odeszłam stamtąd bez słowa. Nie można jednak stresującą nazwać rozmowy z najlepszą przyjaciółką, na której wiadomości mój organizm i głowa reagowały z podobnym lękiem. Miałam poczucie winy, że nie jestem dla niej tak dobra jak powinnam, że ją zawiodłam i że ona właśnie się zorientowała jak bardzo ją wykorzystuję. Oczywiście staram się ją wspierać jak mogę (ma ciężką sytuację), ale mam poczucie, że robię o wiele za mało. W końcu zadzwoniłam do pewnej koleżanki z prośbą żeby do mnie przyjechała, bo oszaleje. To było przed południem, a spotkałyśmy się dopiero koło 19. Wcześniej wyżej wspomniana przyjaciółka skończyła pracę, więc do niej zadzwoniłam. W pewnym momencie rozmowy ona się rozpłakała i ogromnie podziękowała mi za to, że jestem przy niej, wyraziła wdzięczność i powiedziała, że nie wie co by beze mnie zrobiła. To było tak sprzeczne z tym, co sama o moim wspieraniu jej sądziłam, że nie wiedziałam co powiedzieć. Nie pierwszy raz mi dziękowała, ale zawsze to jakoś obracałam w żart lub w komplement w jej stronę, ale tego dnia nie potrafiłam. Zwierzyłam jej się z tego, że tak bardzo kilka godzin wcześniej obawiałam się jej wiadomości. Oczywiście opowiadałam jej o tym z wyrzutami sumienia, bo nie chciałam, czułam, że nie powinnam jej obciążać dodatkowo swoimi problemami (niezmiennymi cholera od dawna, więc po co o tym mówić?). Ona jednak nie miała nic przeciwko i wysłuchała mnie cierpliwie.
Wzięłam chlorprothixen, który mnie trochę ogarnął - dzięki temu byłam w stanie zapisać się do psychiatry na przyszły tydzień (to lekarka, do której będę szła pierwszy raz).
Potem lęki/nerwy wróciły razem ze sporą sennością, porządnym bólem głowy i kłopotliwymi mdłościami. Położyłam się na godzinę, a gdy wstałam tata już był w mieszkaniu i, jakżeby inaczej!, miałam wrażenie, że coś do mnie ma. Objawy somatyczne nie ustąpiły.
Po spotkaniu z koleżanką czułam niesmak. Rozmawiało nam się dobrze, spędziłyśmy ze sobą dwie godziny... Ale ja czułam, że jestem niewystarczająca. Pewnie nie było tego widać, ale cały czas byłam ociężała, spowolniona i miałam dziury w pamięci.
Kiedy położyłam się do łóżka to, jak co wieczór, bałam się zasnąć. Na tym polega moja bezsenność. Boję się zasnąć, bo nie chcę po raz kolejny przeżywać momentu przebudzenia, gdy jestem półświadoma i właściwie świat jest dobry. Po kilkunastu sekundach świadomość wraca i z siłą torpedy wracają lęki i beznadzieja. One najbardziej bolą rano, w ciągu dnia zwykle się do nich przyzwyczajam i nie wydają się tak silne. Boję się przebudzenia.
Chciałabym uciec na chwilę ze świata, do którego wydaje mi się, że jestem przyczepiona. Świat się toczy swoim torem, a ja nie mam siły reagować na bodźce. Kiedy patrzę na chlorprothixen to kusi mnie żeby wziąć trochę więcej - po to aby na kilka godzin wziąć wolne od życia. Codziennie też mam myśli, aby się pociąć. Na szczęście nie robiłam tego na tyle długo, że widzę bezsens takiego zachowania. Hmm... właściwie jak to piszę to ten bezsens wydaje mi się bezsensowny. Już tłumaczę: tnąc się dodaję sobie bólu (to pierwszy bezsens), ale właściwie to właśnie o to chodzi - dodaję sobie bólu fizycznego, dzięki któremu nie skupiam się tak na psychicznym (obalenie pierwszego bezsensu). Niezależnie czy to nie ma sensu czy ma jest jeszcze Uwodziciel, który zapewne by się zmartwił nowymi bliznami i jeszcze mógłby mnie zostawić. A tego nie chcę, bo dodałoby to bólu psychicznego (wtedy obalenie pierwszego bezsensu byłoby bezsensowne).
Mary, myślałaś o hospitalizacji? Może porozmawiaj o tym ze swoim psychiatrą?
OdpowiedzUsuńDobraliby Ci może lepiej leki i trochę podciągnęli z tej depresji. Nie powiem, że mój pobyt był prosty, ale jednego nie mogę odmówić pobytowi - trochę mnie ustabilizował i podźwigną - inaczej leżałabym teraz całymi dniami w łóżku...
Co do zdrowia i jego korespondencji somaty-psyche, są nieuniknione. Zdrowie fizyczne odbija się na zdrowiu psychicznym, a psychiczne na fizycznym, to stała korespondencja. O ile zwykłe, krótkie przeziębienie nie powinno nas zachwiać jakoś szczególnie, to już takie ciągnące się miesiąc może nieco namieszać...
Mary, wiele na odległość nie mogę, ale ściskam Cię mocno i z całego serca Ci kibicuję, wiesz o tym... Nie będę Cię pocieszała, że "będzie dobrze", bo to się mija z celem, obydwie wiemy jak to działa w takim stanie, ale będę Cię pocieszała tym, że zawsze możesz pisać, że jeśli tylko sama nie będę się aktualnie taplała na samym dnie w guanie, to przytulę Cię wirtualnie do serducha.
Tak, myślałam. Nie Ty pierwsza mi to sugerujesz. Chcę jednak najpierw iść do tej nowej lekarki, przygotować się porządnie do wizyty, zrobić wykresy jeśli trzeba.
UsuńJak pójdę do szpitala to stracę pracę. Nie mogę podjąć takiej decyzji dopóki nie wyczerpie reszty innych dostępnych środków...
NO tak, dzieki za szczere wyznanie... Ja odnajdywalem sie w niektorych kwestiach. Tj.znam ten stan spowolnienia i otepienina umyslowego (z tymze u mnie to laczylo sie z brakiem sil do czegokolwiek - nawet do wykapania sie, o pracy nie wspominajac).
OdpowiedzUsuńJa mysle ze ChADowa dobrze ci doradza! Powinnas pojsc do szpitala. Bo na wolnosci moze byc tylko jeszcze gorzej - czy wtedy to uniesiesz? ... Jak wytlumaczysz pracodawcy swoja absencje? Pomysl ze to spowoduje kolejny lęk!. Chociaz ja wiem ze ty jestes zamknieta w lęku "co bedzie jak tera z pojde do szpitala, czy mnie nei wyrzuca z pracy? etc". Ja - bedac na zewnatrz - twego swiata wewnetrznego - moge ci poradzic zebys poszla i to jak najszybciej. Wiem ze duzo bedzie cie kosztowalo PRZEMOZENIE sie do tej decyzji,ale pomysl o 2 rzeczach:na wolnosci bedzie albo tak samo jak jest, albo nawet gorzej oraz o tym jaka radosna i pelna zycia i zapalu (nie wiem jaka jestes na codzien - ale sadze ze w porownaniu z obecnym stanem - bedzie to stan euforii :) Pomysl o CELU - swoim dobrym samopoczucie. Tj.czuciu sie wewntrz dobrze i bezpiecznie. ZNasz te stany? Mam nadzieje ze tak :) cdn
Tak, myślę o szpitalu. W następnej notce jest o tym wzmianka. Za dwa tygodnie -czemu dopiero wtedy? Bo mam pewien plan, na którym ogromnie mi zależy. I zależy mi tak mocno, że wiem, że nie zrobię do tego czasu nic głupiego. Musiałam sobie uświadomić czym grozi jakiś akt autoagresji albo nieumiejętność wstania z łóżka-grozi niespełnieniem tego planu. Jutro idę do lekarki i powiem jej jak to wygląda. I powiem też, że myślę o szpitalu za dwa tygodnie jak ogarnę swoje rzeczy. Zobaczymy co ona powie ;) co do CELU... Nie umiem sobie przypomnieć jakiegoś dłuższego czasu gdzie czułabym się normalnie. Albo przesadna euforia i energia albo depresja. Takie momenty na pewno w moim życiu były, ale teraz nie potrafię sobie ich przypomnieć. Lęk przed utrata pracy mam, i to spory, ale myślę sobie, że jakby mnie w szpitalu ogarnęli to szukanie pracy nie będzie już czymś niemożliwym, że wtedy będzie mi łatwiej sobie radzić z życiem... Pozdrawiam Cię gorąco i dziękuję za odzew. Zapraszam częściej!
Usuń