Psychicznie i fizycznie.
Płakałam. Wczoraj i dziś.
Wczoraj miałam jakieś załamanie. Nie wiem skąd. Coś we mnie pękło.
Nawet nie mam siły pisać.
Wczoraj mogłam się zabić. Nie wiem. Brat. Nie potrafię po prostu znieść tego gościa. Jego prowokacyjnego zachowania. I tej bezsilności wobec niego. I tego, że ja nie chcę kłótni i staram się żeby ich nie było. I nie mam głosu.
Nie potrafię, nie mam, nie wiem.
Uwodziciel mi chyba wczoraj uratował życie. Nie wie o tym. Chciałam wziąć więcej tabletek, nie żeby się zabić (nie byłam pewna) tylko żeby zniknąć na trochę. Chciałam do niego zadzwonić i życzyć dobrej nocy, a on niespodziewanie zaczął więcej gadać. I przegadaliśmy dwie godziny, było mi lepiej. Potem przed północą, jak wrócili brat z tatą to znowu do niego zadzwoniłam żeby ich nie słuchać. Gadaliśmy do pierwszej aż tamci zasnęli. Rano tata zajrzał do pokoju sprawdzić czy żyje. Nie wiem czy rzeczywiście chciał to sprawdzić czy nie, ale jeśli tak to moją przytomność zawdzięcza Uwodzicielowi. Obudziłam się w południe. Nie potrafiłam nic. Wszystko za trudne, za ciężkie, nie dam rady wstać z łóżka. Nie dam rady. Ale trzeba, nie mogę się poddać, bo szesnastego spotkanie dłuższe z Uwodzicielem. Potem mogę iść do szpitala. Ale nie wcześniej. Jeszcze tylko to spotkanie, to jedno.
Tak jakby zamykały mi się kolejne drogi. Co z pracą? Co z moim życiem jak będę bez niej? Ale jak się nie ogarnę to nie będzie żadnego życia. A jeśli w szpitalu mnie postawią na nogi (o ile) to wtedy może nie będzie tak ciężko ogarnąć pracy. Jejku. Nie wiem, nie wiem...
Uwodziciel mi chyba wczoraj uratował życie. Nie wie o tym. Chciałam wziąć więcej tabletek, nie żeby się zabić (nie byłam pewna) tylko żeby zniknąć na trochę. Chciałam do niego zadzwonić i życzyć dobrej nocy, a on niespodziewanie zaczął więcej gadać. I przegadaliśmy dwie godziny, było mi lepiej. Potem przed północą, jak wrócili brat z tatą to znowu do niego zadzwoniłam żeby ich nie słuchać. Gadaliśmy do pierwszej aż tamci zasnęli. Rano tata zajrzał do pokoju sprawdzić czy żyje. Nie wiem czy rzeczywiście chciał to sprawdzić czy nie, ale jeśli tak to moją przytomność zawdzięcza Uwodzicielowi. Obudziłam się w południe. Nie potrafiłam nic. Wszystko za trudne, za ciężkie, nie dam rady wstać z łóżka. Nie dam rady. Ale trzeba, nie mogę się poddać, bo szesnastego spotkanie dłuższe z Uwodzicielem. Potem mogę iść do szpitala. Ale nie wcześniej. Jeszcze tylko to spotkanie, to jedno.
Tak jakby zamykały mi się kolejne drogi. Co z pracą? Co z moim życiem jak będę bez niej? Ale jak się nie ogarnę to nie będzie żadnego życia. A jeśli w szpitalu mnie postawią na nogi (o ile) to wtedy może nie będzie tak ciężko ogarnąć pracy. Jejku. Nie wiem, nie wiem...
To mój wpis z dziennika, który napisałam kilka godzin temu. Byłam totalnie bez sił, nie potrafiłam nawet sklecić zdania.
Teraz jest trochę lepiej, jak co wieczór.
Wczoraj rano miałam sesję z terapeutką, na której dowiedziałam się, że w tym i przyszłym miesiącu mogę mieć jedynie dwa refundowane spotkania, a w przyszłym roku nie wiadomo jak będzie.
Na tej sesji zapadły mi w pamięć jej słowa, że jeśli w dalszym ciągu będę pozwalała na ten ogromny dysonans jaki jest pomiędzy tym co czuję, a tym co okazuje na zewnątrz to będzie tylko gorzej.
Może stąd to moje wczorajsze załamanie?
Wczoraj rano miałam sesję z terapeutką, na której dowiedziałam się, że w tym i przyszłym miesiącu mogę mieć jedynie dwa refundowane spotkania, a w przyszłym roku nie wiadomo jak będzie.
Na tej sesji zapadły mi w pamięć jej słowa, że jeśli w dalszym ciągu będę pozwalała na ten ogromny dysonans jaki jest pomiędzy tym co czuję, a tym co okazuje na zewnątrz to będzie tylko gorzej.
Może stąd to moje wczorajsze załamanie?
Codziennie słyszę jak pijany tata mówi o mnie o moim bracie, że jesteśmy dorośli i jak nam się nie podoba to wypad. Dzień w dzień. Ignorowałam to, udawałam, że nie słyszę... ale bardzo starałam się nie podpaść. Sprzątałam w mieszkaniu i pilnowałam żeby codziennie był obiad. Wiedziałam, że gdyby to nie było zrobione to mój brat mógłby wylecieć z mieszkania. Chciałam go przed tym uchronić. Ale on nic, siedział i grał na kompie. Miał to w dupie. I tylko prowokował, dogadywał... I wczoraj też to zrobił. Powiedziałam mu, że mógłby z siebie wykrzesać choćby trochę bezinteresowności. Powiedział, że chyba mnie pojebało i on nigdy nie będzie bezinteresowny. Kolejna kropla do czary goryczy.
Poszłam do pokoju i słyszałam jak tata się nakręca znowu na "jak wam się nie podoba to wypierdalać" i "macie się dogadać między sobą". Moja frustracja rosła. Z nim się nie da dogadać, można tylko robić za niego. I co ja mam zrobić? Frustracja, agresja, lęk, poczucie krzywdy, zagubienie... Miałam ochotę iść tam do nich i się na nich rzucić z łapami, ale zwyczajnie bałam się, że mogę brata przez przypadek zabić, tyle było we mnie agresji, i zaczęłam płakać. Poszłam do mamy (też pijanej) i przytuliłam się do niej. Miałam potężne myśli samobójcze. Nie widziałam wyjścia z tego wszystkiego.
W końcu oni wyszli pić na dworze. Po godzinie wyszłam po papierosy i spotkałam ich nawalonych w sklepie. Tata spojrzał na mnie z pijackim zadowoleniem, nasze oczy się spotkały - z moich zionęła pustka, jestem tego pewna. Przecież bardzo poważnie rozważałam wtedy samobójstwo. Wzięłam gorącą kąpiel i chciałam wziąć więcej tabletek. Nie zabiłabym się na pewno, nie mam ich na tyle... Chciałam się wyłączyć kompletnie. Zadzwoniłam jeszcze do Uwodziciela żeby życzyć mu dobrej nocy i, tak jak pisałam w dzienniku, przegadaliśmy pół nocy.
Poszłam do pokoju i słyszałam jak tata się nakręca znowu na "jak wam się nie podoba to wypierdalać" i "macie się dogadać między sobą". Moja frustracja rosła. Z nim się nie da dogadać, można tylko robić za niego. I co ja mam zrobić? Frustracja, agresja, lęk, poczucie krzywdy, zagubienie... Miałam ochotę iść tam do nich i się na nich rzucić z łapami, ale zwyczajnie bałam się, że mogę brata przez przypadek zabić, tyle było we mnie agresji, i zaczęłam płakać. Poszłam do mamy (też pijanej) i przytuliłam się do niej. Miałam potężne myśli samobójcze. Nie widziałam wyjścia z tego wszystkiego.
W końcu oni wyszli pić na dworze. Po godzinie wyszłam po papierosy i spotkałam ich nawalonych w sklepie. Tata spojrzał na mnie z pijackim zadowoleniem, nasze oczy się spotkały - z moich zionęła pustka, jestem tego pewna. Przecież bardzo poważnie rozważałam wtedy samobójstwo. Wzięłam gorącą kąpiel i chciałam wziąć więcej tabletek. Nie zabiłabym się na pewno, nie mam ich na tyle... Chciałam się wyłączyć kompletnie. Zadzwoniłam jeszcze do Uwodziciela żeby życzyć mu dobrej nocy i, tak jak pisałam w dzienniku, przegadaliśmy pół nocy.
Kiedy wstałam byłam tak bardzo bez sił. Tak bardzo.
Ale chyba udało mi się ogarnąć.
Trzeba się wziąć w garść. Jeśli za dwa tygodnie dalej będzie beznadziejnie to idę do szpitala. Stracę pracę w ochronie. Będzie kurwa gówno. Ale może to coś da? A może za dwa tygodnie już będzie lepiej? Zacznie się górka? Przecież ten stan nie może trwać bez końca, zawsze się kończy.
Ale chyba udało mi się ogarnąć.
Trzeba się wziąć w garść. Jeśli za dwa tygodnie dalej będzie beznadziejnie to idę do szpitala. Stracę pracę w ochronie. Będzie kurwa gówno. Ale może to coś da? A może za dwa tygodnie już będzie lepiej? Zacznie się górka? Przecież ten stan nie może trwać bez końca, zawsze się kończy.

Nie wiele mogę Ci ofiarować poza swoją modlitwą ... Modlę się i będę się modlił o uzdrowienie dla Ciebie. O to, by nasz Ojciec w niebie przyniósł Ci ukojenie i pokój. By wypełnił Cie sobą całkowicie. Aby był w Tobie już tylko On.
OdpowiedzUsuńDziekuję
UsuńMary... Tu się nie da nic mądrego powiedzieć... Doskonale znam stan, gdy lampie się na tabletki i rozważam wpierdzielenie połowy apteczki...
UsuńI doskonale znam dysonans między tym, czy na serio chciałam umrzeć, czy może jednak tylko odpocząć...
Jedyne co przychodzi mi do głowy, to przytulam na odległość, chociaż w takich momentach i to gówno daje...