Zastanawiałam się wczoraj czy nie skomplikowałam sobie niepotrzebnie życia chcąc odnaleźć swoją drogę w świecie. Dużo łatwiej byłoby po prostu robić to, co robią inni lub do czego mnie nakłaniają. Nie zastanawiać się, nie myśleć, nie zadawać pytań, nie rozumieć. Po prostu żyć.
Czy byłoby łatwiej tak po prostu płynąć z prądem? Czy nie byłoby tak, że po pewnym czasie te pytania by wróciły i żałowałabym zmarnowanego czasu?
Ale moje myślenie o przyszłości niewiele przynosi dobrego - jedynie większy stres, strach i wątpliwości. Przyszłość wymaga podejmowania decyzji, a ja nie potrafię, nie chcę tego dzisiaj zrobić, nie jestem gotowa. Dlatego nie widzę przyszłości, nie wiem jak wygląda, nie potrafię jej sobie wyobrazić. Kiedy wybiegam myślami w przyszłość od razu włącza mi się mechanizm "musisz coś zdecydować!". Mówi mi o tym, że powinnam podjąć decyzję jak chcę żyć. Kiedy wyobrażam sobie życie we wspólnocie, z Bogiem, według zasad i wartości wiary - nie podoba mi się ta wizja. Kiedy wyobrażam sobie, że porzucam te wartości, zasady, przestaję chodzić do kościoła, utożsamiać się z Kościołem - też mi się nie podoba. Kiedy wyobrażam sobie, że jestem trochę taka, a trochę taka... To mi najbardziej podchodzi. Tak jest teraz. Ale mam ludzi wokół siebie, którzy mówią, że nie można żyć w takim rozkroku... że nie chcą mnie takiej. Nie rozumieją, że na więcej mnie teraz nie stać. Boję się odrzucenia.
Jest mi ciężko w ostatnich dniach. Ukradli mi telefon, miałam grypę i do tego jeszcze te życiowe rozterki, których za nic nie potrafię się pozbyć. W dodatku nie wiadomo czy nie będę musiała przerwać terapii z moją terapeutką, bo kończy się umowa z NFZ i nie wiadomo gdzie ona będzie dalej pracować. Często kręci mi się w głowie, pojawiają się derealizacje. Jest. Mi. Ciężko.
Dzisiaj zwiałam ze spotkania wspólnoty, bo się bałam. Nie potrafiłam po prostu tam zostać. Nie chciałam tam być. Lęk, lęk, lęk.
Staram się codziennie myć, nie unikać rozmów ze współlokatorkami... Ale znowu czuję się nijaka, jak robot.
Jak słyszę pytanie "i co tam dobrego?" to szlag mnie trafia, bo wcale nie mam ochoty mówić o tym, co dobre, gdy dzieje się tyle złego. Tyle cierpienia we mnie, wokół mnie.
Dużo lęku. Wielka niewiadoma przyszłości. Nieumiejętność życia dzisiaj. Brak apetytu. Spodziewanie się samych złych doświadczeń. Lęk przed odrzuceniem. Nienawiązywanie kontaktu wzrokowego z ludźmi. Spowolnione myślenie.
Depresja.
fajnie byłoby nie zadawać pytań i mieć proste życie ale ja nie mam tego szczęścia. przyszlosc ktorej sie balam stala sie przeszloscia. pozostala przyszłość ktorej... nadal sie boję. obiecywano mi ze "z tego sie wyrasta". moze. tylko dlaczego mnie to nie dotyczy?
OdpowiedzUsuńMi mój Uwodziciel mówi, że życie jest proste. No chyba nie dla wszystkich... Nie potrafię sobie wyobrazić prostego życia.
Usuń