Ostatnie trzy-cztery dni były bardzo trudne. Nie dość, że informacja o możliwym borderline to jeszcze bardzo niesprzyjająca sytuacja rodzinna i atak paniki. Byłam (jestem) kłębkiem nerwów. Wczoraj byłam już tak wściekła, przerażona i zmęczona, że miałam ochotę zatłuc wszystkich domowników. I siebie. Było we mnie tak dużo agresji, że ciężko to opisać. Rano wzięłam alprox, wieczorem relanium. Wysprzątałam najbardziej obrzydliwe fragmenty łazienki. I te najbardziej męczące. Ze względu na niesprzyjającą sytuację bałam się wyjść z domu, więc nie mogłam iść biegać. To mnie dodatkowo frustrowało. Kiedy myślałam o tym, że mam iść dzisiaj do pracy to robiło mi się słabo. Nie wyobrażałam sobie tego.
Jednak dzisiaj rano już było lepiej. Po prostu tam idź – powtarzałam sobie. No i przyszłam. Od pewnego czasu miałam ochotę przeczytać jakąś książkę Stephena Kinga. Przeczytałam w życiu już kilkanaście jego książek, ale odkąd mieszkam sama to staram się ich nie czytać. Tym bardziej teraz – kiedy pracuję w ochronie… nocne obchody i te sprawy. Jednak dzisiaj pokusa wzięła górę. Od rana czytam „Cmęntarz zwieżąt” i bardzo się tym cieszę. Jestem podekscytowana tym jak wspaniale jest się oderwać od realnych problemów i zagłębić się w tajemniczy, szalony i fantastyczny świat wyobraźni Kinga. Zapomnieć o tym co się dzieje we mnie, wokół mnie. Jeśli się stresować to tylko tym, czym się stresują bohaterowie powieści.
W środę wracam do siebie do mieszkania. Już nie umiem się doczekać. U rodziców było mi dobrze, choć niekoniecznie są to sprzyjające warunki. Tylko czy dla mnie takie istnieją? Już wiem, że niezależnie czy jestem z kimś czy sama to nikt nie uchroni mnie przede mną samą. Jak chcę sobie coś zrobić to to robię. To ja muszę nad sobą panować – bądź nie. Nikt mnie nie przypilnuje.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Dziękuję, że chcesz się ze mną podzielić swoimi przemyśleniami!