Moja twórczość

Obrazy na sprzedaż

Stonowany luz, czyli o tych w Krakowie




Wszystko smakuje dobrze: jedzenie, rozmowy, dyskusje, sprzątanie, kąpiele, powietrze, muzyka, poezja... nawet modlitwa i wypełnianie własnych planów-obowiązków.

Czuję się tutaj dobrze, swobodnie, jak w domu. Współlokatorki są wspaniałe, opiekunka wspólnoty nas odwiedziła i zmotywowała do działania. Chce się żyć!

Poprosiłam Opiekunkę, aby pomogła mi szukać odpowiedzi na pytania i wątpliwości dotyczące wiary, które mnie nachodzą. Żeby pomogła mi zrozumieć, poznać, odnaleźć. Kiedy przypominam sobie jej twarz kiedy z nią rozmawiałam to czuję się spokojna. Jednak wiem też, że ona nie popuści, to jest kobieta, która działa. Dlatego wiem, że mogę na nią liczyć. Powiedziałam zarówno jej jak i współlokatorkom o moich chorobach - o depresji, nerwicy, o borderline. Wyjaśniłam o co chodzi, czym to się objawia i co wtedy może zrobić druga osoba, jak warto reagować. Nie wiedziałabym tego gdyby nie film Dwubiegunowej, w którym przeprowadziła wywiad ze swoim mężem. Jeśli to czytasz - dziękuję!

Wieczorem poszłam na spacer nad Wisłę, ponieważ płynie w mojej okolicy. Było ciemno, może nawet trochę strasznie... Ale było też wspaniale. Spacer to jeden z moich planów-obowiązków, które sobie ustaliłam na każdy dzień, aby się aktywizować. Wychodząc z mieszkania chciałam chodzić godzinę, choć sądziłam, że będę się męczyć tak długim spacerem. Szłam wiślaną aleją i miałam takie dziwne wrażenie, że właściwie to nie zmieniam swojego położenia, że idę w miejscu. To wrażenie było wywołane tym, że widok wcale się nie zmieniał: po lewej spokojnie płynęła Wisła, w której odbijały się światła kolejnych latarni, nad nią wisiał zimny, niewyraźny księżyc; po prawej ciągnął się jasny mur kontrastujący z zielenią trawy; przede mną ciągnęła się niekończąca się asfaltowa aleja z białą linią, której się trzymałam, a która oddzielała ścieżkę rowerową od strefy dla spacerowiczów. Naszła mnie tam refleksja, że może tak też jest w życiu? Wydaje mi się, że nic się nie dzieje, że nie ruszam z miejsca, ale tak naprawdę z każdym dniem idę naprzód..?



Odwiedziłam też św. Faustynę w Łagiewnikach, przywitałam się. W modlitwie zastanawiałam się czy ja mogę prosić Boga o to, aby pomógł mi zrozumieć... wiarę. Czy może powinnam wierzyć ślepo i nie zadawać pytań, przyjąć to, co jest? Zorientowałam się tam, że to strasznie głupie pytanie. Trzeba użyć rozumu, aby podjąć decyzję. Będę szukać i pytać jak dziecko - w końcu mamy stać się jak dzieci. No i to Bóg jest w nas sprawcą i chcenia i działania, więc moja modlitwa, w której proszę, aby sprawił we mnie chcenie też jest dobra.

Zmieniając temat... Przytłacza mnie to, że nie znam miasta. Dzisiaj zrobiłam sobie dzień na jeżdżenie komunikacją miejską i poznawanie tras, przystanków, możliwości przesiadek. Bardzo to było stresujące, w pewnym momencie nie wiedziałam jak mam się dostać do domu i gdzie ja w ogóle jestem. Byłam zdenerwowana i oczywiście zaczęła się hiperwentylacja. Na szczęście rozmawiałam w tym momencie z siostrą, więc odpuściłam sobie szukanie odpowiedniego przystanku, przystanęłam i wsłuchałam się w to, co ona mówi - to mnie uspokoiło. W takich momentach przytłacza mnie bardzo ilość ludzi wokół, te tłumy, które są wszędzie (szczególnie, że do Krakowa zjeżdżają się studenci, bo zaczyna się rok akademicki), samochody, które generują spory hałas i zupełnie nie zwracają uwagi na pieszych - jeśli nie ma sygnalizacji na przejściu dla pieszych to przejście trzeba zwyczajnie wymusić - w innym razie nikt cię nie przepuści.
To są minusy ostatnich czterdziestu ośmiu godzin, ale pewnie się do nich przyzwyczaję, a część - np. nieznajomość miasta - po prostu zniknie.

Jest dobrze, wspaniale, cudownie. Nawet Bóg stał się znowu bliższy. I równocześnie nie umiem się doczekać powrotu Uwodziciela z wakacji. Jest we mnie jakaś wolność.

Tylko tę wolność zakłóca jedna myśl: jak dupnie to ino roz.
Niepokoi mnie intensywność wszystkiego co odczuwam. Nie jest normalnie, jest euforystycznie i nie raz już tak było. Nie kończyło się to dobrze. Chadowa w dzisiejszej notce porównała się do Ikara, który leci w stronę słońca pełen siły i nadziei, a potem spada i rozbija się o ziemię, bo jego skrzydła się stopiły. U mnie też tak do działa.
Ale może tym razem będzie inaczej? W końcu nie mieszkam już sama.

2 komentarze

  1. Oj Mary, aż żałuję, że mnie tam nie ma i nie mogę Ci pomóc w ogarnianiu przystanków. Może spróbuj się poratować "jakdojade"? Mnie nie raz życie ratowało sprawdzanie przystanku na google i wpisywanie połączeń na tej aplikacji ;). Niestety tłum ludzi w Krakowie to norma, czy są studenci, czy nie - to miasto turystyczne i zawsze się ludzie kręcą, ale zawsze rekompensowały mi to noce, piękne, napełnione magią, mistycyzmem... I kościoły. Jak wiadomo, w Krakowie kościół koło kościoła stoi ;).

    Masz rację. Ślepa wiara, to nie ta ścieżka. Wiara wymaga pytań, tylko wtedy może się rozwijać, dojrzewać...
    Co do Ikara... Myślę, że wywołał to Twój wyjazd, nowa sytuacja, wolność. Mam tylko nadzieję, że faktycznie, nie podlecisz zbyt blisko słońca i bezpiecznie wylądujesz, nie roztrzaskując się o glebę.

    Trzymaj się!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Używam jakdojade, mobilempk i Google maps... Ale czasem nawet to nie pomaga :D

      Usuń

Dziękuję, że chcesz się ze mną podzielić swoimi przemyśleniami!

© Sleepwalker | Wioska Szablonów | X | X