Moja twórczość

Obrazy na sprzedaż

Jak wierzyć w Boga?

Wiara i wartości to kolejny temat, o którym nie do końca wiem co myśleć.


Jak to się zaczęło? Moje nawrócenie.

Moja wiara pojawiła się nagle, ale bardzo intensywnie. Bardzo szybko zmieniłam swoje życie i podporządkowałam je wymogom katolicyzmu. Zmieniłam znajomych na wierzących, dawne zainteresowania wydawały mi się już nudne, więc znalazłam nowe, zmieniłam książki, które czytałam i filmy, które oglądałam, sposób ubierania i mówienia.
Nawrócenie z początku przyniosło mi radość, euforię, poczucie wolności i wszechmocności. Byłam zakochana w Bogu i zrobiłabym dla Niego wszystko. Nie rozumiałam jak ktoś może nie korzystać z siły jaką daje wiara. Oczywiście myślałam o wstąpieniu do zakonu, oczywiście tego najbardziej rygorystycznego – karmelitanki bose. Z czasem miałam sporo innych pomysłów, ale jednak ta wspólnota zawsze była dla mnie najbardziej pociągająca.
Spowiadałam się regularnie co 2-3 tygodnie. W pewnym momencie już miałam taki problem, że żyłam tak uczciwie i dobrze, że nie do końca wiedziałam z czego mam się spowiadać, bo każdy grzech wydawał mi się wręcz głupi do wypowiedzenia – obawiałam się, że ksiądz mnie wyśmieje, że coś takiego uważam za grzech. Nie raz zresztą okazał zdziwienie, gdy coś wyznawałam. Z drugiej strony obawiałam się, że czegoś nie dostrzegam – no bo przecież każdy grzeszy. Nie, nie byłam skrupulantką, nie zadręczałam się swoimi grzechami i wierzyłam w Boże miłosierdzie.

Doświadczenie wiary

Doświadczyłam działania Boga nie raz. W różnych sytuacjach życiowych, w rozmowie z innymi ludźmi czy na samej modlitwie. Dalej jestem przekonana, że On jest, że istnieje i kocha nas z niepojętą mocą.
Miewałam różne stany w tych latach, w których praktykowałam wiarę. Przeszłam w tym czasie roczną terapię grupową dla dorosłych dzieci alkoholików. Miałam wtedy też depresję, nerwicę, zapewne też borderline – przecież te choroby nie pojawiły się nagle w lutym tylko wtedy stały się dla mnie tak uciążliwe, że musiałam iść do lekarza. Pomimo to wierzyłam i Bóg był dla mnie wsparciem i radością. Był odskocznią. Uwielbiałam rekolekcje, uwielbiałam adorację, podczas której mogłam być sam na sam z Tym, o którym wiedziałam, że mnie kocha… uwielbiałam też poczucie bycia lepszą od innych. Podobało mi się to, że w końcu nie byłam dla ludzi tylko ciężarem, że już nie nazywali mnie egoistką tylko bardziej altruistką. Pomimo tego, że tak mówili ja i tak cały czas czułam, że ten egoizm we mnie jest, że ja poświęcam się dla nich z przymusu – po to, aby dobrze świadczyć o wierze… i o sobie.

Nieodparta pokusa, czyli Mój Uwodziciel

Życie według zasad wiary było dla mnie proste do momentu, gdy poznałam mojego Uwodziciela. Mężczyzna starszy od mojego ojca, bardzo przystojny, uwodzicielski, prostolinijny i posiadający w sobie jakiś taki wewnętrzny luz, którego ja w sobie nie miałam. I żonaty.
Bardzo się starałam, aby nie dać się mu podejść, z początku bardzo mnie irytował swoją natarczywością i obecnością. Jednak w pewnym momencie coś we mnie pękło. Wtedy właśnie zaczęłam mieć żal do Boga o to, że nie jest tak, jak powinno być, że nie jestem szczęśliwa, że On mnie ogranicza, że tak dużo wymaga, że to jest niezgodne z pragnieniami, które włożył w moje serce.
Znalazłam wtedy wiersz, który zapisałam w dzienniku – wiersz, którego słowa kieruję do Jezusa.

Elżbieta Szemplińska – Szpony

Polub mnie taką, jaka jestem
Nie próbuj zmienić, złamać, zgiąć
Pozwól mi śmiać się, kłamać, tęsknić,
Dobrą być czasem, często złą.

Pozwól mi wracać i odchodzić,
Pozwól mi cierpieć, płonąć, krwawić,
Ja tak już muszę, ja tak zawsze,
I wszystkie twoje prośby na nic.

To by tak dobrze było, pięknie,
I wtedy bym cię kochać mogła –
Skryj, miły, w kocie poduszeczki
Twoje drapieżne szpony orła.


Poszukiwanie siebie

Chciałam być sobą. Chciałam przestać ukrywać tę złą część mnie. Chciałam tego luzu, który ma Uwodziciel. Chciałam porzucić wielkie pragnienia o idealnym świecie i nauczyć się od niego tego, jaki świat jest naprawdę. Chciałam mieć przy sobie kogoś, kogo nie zranią moje humory, komu nie będzie na mnie zależeć, kogo nie zranię tym, że odejdę z dnia na dzień, kogo będę mogła wykorzystać i będę mogła dać się wykorzystać – bez wyrzutów sumienia.
Zobaczyłam jak bardzo jestem samotna. Poczułam jak bardzo nieszczęśliwa jestem wewnątrz swojego serca. Gdy nad tym myślałam żal mi było siebie samej. Ta samotność jest jak ciągły, tępy ból w całym ciele – kiedy zwrócisz na niego uwagę to ciężko później o obojętność. Tak bardzo pragnęłam mieć kogoś choćby na chwilę. Przez chwilę czuć się bezpieczną i czuć bliskość męskiego ciała, które jest gotowe stawić opór wszystkiemu co przynosi kobiecie nieszczęście lub lęk. Pragnęłam choć na chwilę zapomnieć o bólu, smutku, depresji, nerwach, stresie, obowiązkach, odpowiedzialności. Zagłuszyć wszelkie wyrzuty sumienia i w końcu być tą pieprzoną egoistką, wredną suką (jak nazywała mnie mama, gdy za dużo wypiła), która ma wszystkich za nic, która żyje własnym życiem i chuj komuś do tego.
Wiedziałam jednak, że Bóg obdarzył mnie szeroko rozwiniętą empatią i dużą wrażliwością – uznałam, że te dary zobowiązują, a ja nie mogę ich zagłuszyć, zignorować i myśleć tylko o swoim spełnieniu i pragnieniach.
Przeprowadziłam z Uwodzicielem poważną rozmowę, w której jasno przedstawiłam swoje poglądy i wartości. Dałam mu kosza innymi słowy. Odpuścił. Jednak na tej samej zmianie (pracujemy razem), po kilku godzinach, dałam mu swój numer telefonu.
Oczywiście chciałam być jak najbardziej uczciwa dlatego opowiedziałam spowiednikowi szczerze o całej sytuacji i powiedziałam, że już się nie będę u niego spowiadać. Po prostu odwołałam go z funkcji mojego kierownika duchowego.
Wtedy mogłam zacząć działać. Zaczął się romans, z początku bardzo burzliwy i pełen kłótni, ale ekscytujący. Miałam jednak zaplanowane tygodniowe rekolekcje, na które postanowiłam pojechać.
Tam znowu wszystko się zmieniło o sto osiemdziesiąt stopni. Uznałam, że nie mogę Uwodziciela stawiać nad Bogiem, że to Bóg jest najważniejszy i nie ma żadnych wymówek. Poza tym bardzo pragnęłam Komunii św., więc poszłam do spowiedzi. Tam ksiądz powiedział, że potrzebne jest silne postanowienie poprawy i najlepiej jakbym zerwała z Uwodzicielem i… przeprowadziła się do Krakowa. Pomyślałam – czemu nie? Wróciłam z rekolekcji, zerwałam z Uwodzicielem i zaczęłam się zajmować sprawami związanymi z organizacją przeprowadzki. Po kilku dniach znowu wszystko się zmieniło i znowu byłam z Uwodzicielem. Zaczął się naprawdę płomienny romans. Wiedzieliśmy, że to już końcówka i korzystaliśmy z każdej możliwej chwili, aby być razem.
I tak oto jesteśmy w dniu dzisiejszym. Pożegnałam się z Uwodzicielem, choć oboje przypuszczamy, że będziemy się jeszcze spotykać. Mimo to chcę dołączyć do wspólnoty, u której byłam na rekolekcjach, poznawać ich duchowość i wgłębiać się w nią.

Czy ja wierzę w Boga?

Czuję się jakbym stała w rozkroku. Wierzę w Boga, ale wydaje mi się, że mam do Niego sporo nieuświadomionego jeszcze żalu. Nie potrafię dzisiaj powiedzieć, że wartości katolickie są moimi wartościami. Nie potrafię nimi żyć. Nie potrafię ich przyjąć na 100% tak, jak wymaga Pan Jezus. Gonią mnie zmysły, pragnienia, pożądliwość i chcę w to iść. Chcę poznać też tę drugą stronę siebie. Być może dzięki temu się wypośrodkuję. Jak mam znaleźć swój środek skoro dotychczas kategorycznie blokowałam jedną część mnie? Coś z moją dotychczasową wiarą na pewno było nie tak i chce odkryć co to było. Chcę kochać Boga prawdziwie i zdrowo i wiem, że On o tym wie. To może brzmieć absurdalnie, ale wierzę, że nawet z grzesznego życia może wyniknąć dobro.

Zjeść ciastko i mieć ciastko

Męczona wątpliwościami zastanawiam się czy mogę żyć w ten sposób: chodzić na spotkania wspólnoty, uczyć się, słuchać i patrzeć na ludzi wierzących i żyjących według wartości katolickich i równocześnie poznawać to życie, które chcę poznać, czyli życie bez ograniczeń gdzie cały świat należy do mnie, a moralność jest kwestią względną.
Odpowiedziałam sobie na to pytanie: tak, mogę. Nic nikomu do tego, to moje życie i ja będę ponosić konsekwencje swoich działań. Być może ludzie mnie potępią… a może nie. Tego nie wiem.
I nie chcę się tym przejmować.


5 komentarzy

  1. Bóg kocha Ciebie i mnie miłością, którą nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić :-) I ta miłość nie jest zależna od tego co zrobisz - wynika z tego kim jesteś. A jesteś, podobnie jak ja i wszyscy pozostali ludzie ukochanymi dziećmi Boga. I czasami (mówię tu o swoim doświadczeniu) dopełnić się w naszym życiu musi miara cierpienia, byśmy mogli, tak jak syn marnotrawny, świadomie i dobrowolnie do Niego powrócić.
    Ja musiałem sprawdzić, czy jestem w stanie sam zapewnić sobie szczęście. Czy jestem w stanie znaleźć upragnioną harmonię w swoim życiu. Spokój, który nie przeminie, a będzie stały i niezależny od tego co będzie się działo wokół mnie. I dopiero wówczas, gdy przekonałem się, że nie jestem wstanie osiągnąć tego czego naprawdę pragnąłem samodzielnie, byłem gotowy na spotkanie z Ojcem.
    Więc będę się modlił o to, abyś z odwagą podążała za swoimi pragnieniami, sprawdzała jak daleko jesteś w stanie dojść żyjąc według swojego planu. I w ten sposób, zgodnie z nauką Jezusa, nauczyła się oceniać "drzewo" po "owocach".


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Spokój, który nie przeminie, a będzie stały i niezależny od tego co będzie się działo wokół mnie"
      Słyszałam o czymś takim. Jednak ani w życiu z Bogiem ani teraz czegoś takiego nie doświadczyłam/nie doświadczam. Pewnie coś było nie tak z moją wiarą... Albo to kwestia choroby. Ale przecież Bóg jest większy od każdej choroby. Rafał, nie rozumiem, naprawdę. Nawet nie wiem czego nie wiem...

      Usuń
    2. Nie musisz tego spokoju rozumieć. Ja go nie rozumiem. Ale nie przeszkadza to w jego doświadczaniu. Tak jak nie musisz wiedzieć jak zbudowane są lody, aby delektować się ich smakiem :-)
      To co jest potrzebne to pragnienie w sercu aby taki spokój stał się doświadczeniem. Pragnienie, które będzie pierwszym i największym pragnieniem. To pragnienie jest niczym innym jak pragnieniem poznania Boga żywego. Nie teoretycznego, nie "opowiadanego" ale faktycznie doświadczanego w każdej sekundzie twojego życia. Z każdym oddechem.
      Ale czasami, i ja jestem tego dobrym przykładem, aby nasze serce mogło zapłonąć takim pragnieniem, inne pragnienia muszą się "wypalić". I tak poniekąd odbieram Twój wpis. Chcesz spróbować czegoś czego do tej pory nie próbowałaś, a co wierzysz że przyniesie ci szczęście, ukojenie, ulgę. Więc dlaczego miałabyś tego nie zrobić?

      Usuń
    3. Ja wiem, że to czego chcę to namiastka szczęścia... To mnie męczy. Jednak w głowie pojawia się myśl, że lepiej mieć namiastkę niż nie mieć nic.
      Dziękuję za Twoje komentarze, są mądre i skłaniają do przemyśleń.

      Usuń
    4. Odpowiedziałem też na swoim blogu - nie wiem czy już czytałaś (może to też okaże się pomocne) :-)
      W tej chwili czuje żeby napisać Ci, że cokolwiek nie uczynisz, jakichkolwiek wyborów nie dokonasz, dobry Ojciec wciąż będzie przy tobie. Będzie cieszył się z tobą, cierpiał wraz z tobą, doświadczał lęku wraz z tobą... I gdy będziesz gotowa pragnąć już tylko Jego obecności będzie tuż obok, by odpowiedzieć na twoje wezwanie :-)

      Wiesz, i to jest naprawdę Dobra Nowina :-)

      Usuń

Dziękuję, że chcesz się ze mną podzielić swoimi przemyśleniami!

© Sleepwalker | Wioska Szablonów | X | X