Kilka godzin temu zasiadłam przed komputer, aby napisać notkę i... włączyła mi się aktualizacja systemu. Nie powiem, że miałam jakąś ogromną wenę do pisania, właściwie miałam pomysł tylko na tytuł. Wiele się nie zmieniło, ale zdążyłam przemyśleć powód, dla którego nie wiem co napisać. Otóż chyba chodzi o to, że ciężko jest mi pogodzić się z tym, że moja mama też choruje na chorobę afektywną dwubiegunową.
Po swojej próbie samobójczej mama trafiła do bardzo dobrego szpitala psychiatrycznego. Już po kilku dniach dostała diagnozę - ChAD. Trochę za moją sprawą, ponieważ ja mam diagnozę, a ChAD bywa genetycznie uwarunkowany, prawdopodobne było, że ona też go ma. Opowiedziała o swoich pomysłach, zakupach, sprzątaniu, gotowaniu i o nagłych spadkach nastroju i próbach samobójczych.
Także mamy to na papierze. W dodatku leki dobrane pod kątem ChADu okazały się skuteczne. Choćbym chciała to nie mogę temu zaprzeczyć - takie są fakty.
Dlaczego tak ciężko mi to zaakceptować?
Myślę, że powody są bardzo egoistyczne.
Nie jestem już tak wyjątkowa - okazało się, że mama choruje na to samo, w dodatku choruje dłużej i wydaje się, że intensywniej. Licytowanie się w próbach samobójczych jest głupie, ale w ten sposób określam ciężkość choroby. Ja nie miałam żadnej próby, mama tylko za mojego życia miała trzy (o których wiem, a ile ich było naprawdę?).
Mama bardzo mnie w życiu poraniła. Dopiero od jakichś trzech lat mogę powiedzieć, że mam mamę. Dotąd ciągle piła, po spożyciu stawała się agresywna, krzyczała, prowokowała, oskarżała i manipulowała. W dodatku te próby samobójcze. Wiele razy po prostu chciałam, aby umarła. Zniszczyła mi razem z tatą całe nastoletnie życie. Wiedziałam, że odpowiedzialny za to jest alkohol, a teraz dochodzi do tego ChAD. Powinnam ją zrozumieć, teraz już mogę się domyślać co przeżywała w środku, jak wielki ból zapijała. Ale cały czas nie potrafię tego zrozumieć, a co dopiero wybaczyć. Nawet gdy nie piła przez dziesięć lat, gdy byłam dzieckiem, nie pamiętam żeby mnie przytulała lub okazywała inną czułość. Po prostu jej nie było, choć była obecna.
Mama jest chora na wszystko. I z każdej kolejnej choroby wydaje się cieszyć. Oczekuje opieki i współczucia. I się nie leczy. Dostaje kolejne poważne diagnozy - borelioza, choroba płuc, choroba serca - i zamiast wziąć się poważnie za leczenie, brać tabletki, ona nadużywa alkoholu i narzeka dalej jaka to jest biedna i chora. Będąc teraz w psychiatryku powiedziała mi, że jeszcze nigdy nie czuła się tak dobrze jak po tych tabletkach i na pewno będzie je brać. I że będzie chodzić na spotkania AA. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Chciałabym mieć mamę.
To są chyba trzy główne powody, dla których ciężko mi zdzierżyć to, że razem z mamą chorujemy na tę samą chorobę.
Kiedy to pisałam wróciły wspomnienia, przykre wspomnienia, awantur, gdy jeszcze byłam nastolatką i musiałam mieszkać z rodzicami alkoholikami i bratem alkoholikiem i narkomanem. Ten lęk przed powrotem do domu co zastanę? w jakim będzie nastroju? czy będzie pijana? czy będzie spać? czy będzie żyć? Jeszcze dopóki starsza siostra z nami mieszkała to miałam jakieś wsparcie, ale ona też w wieku dwudziestu jeden lat uciekła na swoje. Ja miałam wtedy dziesięć lat. I przez następne jedenaście byłam z nimi. Potem udało mi się wyrwać również na swoje. Niestety mój starszy o sześć lat brat poszedł w ślady rodziców, a w dodatku jeszcze bierze te prochy.
Na pewno wiele z Was również wychowywało się w domach alkoholowych. Znacie ten niepokój, ten lęk, tę złość, gniew i frustrację.
Ja terapeutyzowałam się przez cztery lata, w tym rok na terapii grupowej. Dużo mi to dało, ale wiem, że czeka mnie jeszcze sporo terapii, aby pogodzić się ze sobą po tym moim małym piekiełku, które urządzili mi moi najbliżsi.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Dziękuję, że chcesz się ze mną podzielić swoimi przemyśleniami!