Dotychczas postrzegałam depresję w ChAD pozytywnie, jeśli można tak powiedzieć. Widziałam sprawę tak, że depresja w ChAD zawsze się kończy, że jest to światełko w tunelu.
Dzisiaj tego światełka mi zabrakło.
Jestem na pograniczu normy i depresji... Płaczę co chwilę, gdy tylko pojawi się jakaś przykra myśl albo cytat.
Od kilku dni jestem na diecie ustawionej przez dietetyczkę. Ogólnie cały czas gotuję, nie zdążę zgłodnieć, a już mam kolejny posiłek, każdy pełen wartości odżywczych. Niczego mi nie brakuje, działanie organizmu się poprawiło. Wróciłam dzisiaj z terapii, która była dla mnie trudna, bo spróbowałam jednak coś wydukać w związku z poprzednią notką.
Ledwo weszłam do domu, zjadłam II śniadanie i już musiałam iść na zakupy. Spędziłam w sklepie godzinę, wróciłam o 13, a o 14 mam zaplanowany obiad. Kiedy spojrzałam na przepis już wiedziałam, że się nie wyrobię, a na 16 musiałam zjawić się na zajęciach z angielskiego.
Pojawiła się presja.
Z nosem w przepisach próbowałam oszacować o której zdołam wyjść z domu. Uznałam, że musiałabym wyjść zaraz po tym, jak zjem.
Za dużo, za dużo dla mnie. Chcę usiąść, położyć się, zasnąć.
Pierdolę angielski.
Uznałam, że zamiast na angielski pójdę na siłownię, godzinę później. Wcześniej się prześpię.
To była chyba najlepsza drzemka w moim życiu.
Obudził mnie telefon od siostry. Po przebudzeniu stres wrócił. Już wiedziałam, że nie pójdę na siłownię, że nie mam siły. Zachciało mi się pizzy. Tej, którą zawsze zamawiałam, gdy było mi smutno. Siostra odwiodła mnie od tego pomysłu. Potem napisałam do dietetyczki, która zaproponowała żebym zrobiła sobie zapiekankę.
Gdy skończyłam rozmawiać z siostrą włączyłam YT, chciałam posłuchać Nosowskiej albo Emilie Autumn, ale pojawił mi się filmik o depresji - nowy, którego nie widziałam, autorki, którą bardzo lubię.
Zaczęłam płakać. Bo ludzie wychodzą z depresji. Wychodzą i są zdrowi. Jeszcze przypomniały mi się wyniki tych badań i fakt, że większość badanych przeszła depresję raz w życiu. A ja jestem na nią skazana. Zawsze będzie się czaić gdzieś za rogiem. Jej cień będzie mnie prześladował.
I tak oto z myślenia: "w ChAD depresja zawsze się kończy" przeszłam do myślenia "w ChAD depresja nieustannie nawraca".
Nie pytam "dlaczego ja?", bo jakoś to mnie nie interesuje.
Pytam: dlaczego ChAD?
A czy to nie tak że Twój smutek z powodu zakończenia terapii przenosisz na swoją chorobę i w efekcie siebie? Może jesteś gotowa do zakończenia terapii. A może wcale nie? Dwa lata dla bpd to krótko. Ja płacę za terapię i chociaż nie jest to fajne ma też dobrą stronę. Mobilizuje mnie do utrzymania pracy. Praca jest ok chociaż wiele razy miałam chęć ja rzucić ale pojawiała się myśl za co będę dalej się leczyć. A więc opłaty za terapię działają też pozytywnie mobilizujaco. Czy na pewno nie będziesz w stanie opłacić wizyt? A może trochę trzeba pokombinować. Chodzić na konsultacje do dawnej terapeutki raz na dwa tygodnie a raz na dwa na wizytę w prywatnym gabinecie? Wiele osób tak robi. Są też oddziały dzienne i wreszcie stacjonarne leczenie w szpitalu. Czy dowiedziałaś się kiedy i na jakich warunkach możesz wrócić do swojej terapeutki? Wiele ośrodków po pół roku pozwala na wznowienie terapii. Im bardziej będziesz aktywna w tym swoim leczeniu tym więcej ono Ci da. Też od strony organizacyjnej. Uczy to nie tylko jedzenia jajecznicy ale ogólnie ogarnianiania.
OdpowiedzUsuńJa też nie lubię presji, którą jednak sobie na siebie ciągle narzucam, ale wiem, że ma to też dobre strony, bo ktoś mi na przykład zapłaci za wykonana pracę i będę mogła na coś te pieniądze wydać. Pewnie na moją szkołę, bo lubię się uczyć. Albo na jakieś kursy, coś, co pozwoli mi na realizację tego, co lubię. Coś za coś... ale zawsze jakaś satysfakcje jest, choć zmeczenie chorendalne niekiedy.
OdpowiedzUsuńTrzymam za Ciebie kciuki, mnie sie udalo. Myslalas moze o zwiazku z obcokrajowcem?
OdpowiedzUsuń