Gdy wróciłam do domu to dalej czułam się całkiem nieźle.
(specjalnie nie piszę „dobrze”, bo to jednak nie było to)
Zjadłam coś, wypiłam kawę, wzięłam Oroes i poodpisywałam na zaległe smsy. Wcześniej nie miałam na to ochoty.
Przed snem odprawiłam Drogę Krzyżową ze św. Faustyną. Msza św. przypomniała mi, że jest Wielki Post, a że lepiej się czuję to mogę pobyć trochę więcej z Panem – dopóki mam siłę. Modliłam się w skupieniu, po raz pierwszy tak dobrze modliło mi się w ten sposób. Uświadomiłam sobie miłość Boga do mnie.
Samookaleczenie udręką duszy
Jednak gdy położyłam się spać pojawiły mi się myśli o samookaleczaniu. Ostatnio to u mnie częste przed snem, ale tym razem odrzucałam te myśli z wielką łatwością – cały czas byłam przepełniona jakąś łaską z Drogi Krzyżowej. Od wielu lat codziennie zasypiam w tej samej pozycji – zwinięta w kłębek, cała spięta, mocno zaciskając między nogami i w dłoniach kołdrę. Tym razem nie było mi tak wygodnie. Położyłam się na brzuchu, luźno rozłożona. Nie dusiłam się w tej pozycji, oddychałam lekko i byłam tym bardzo zaskoczona. Było mi wygodnie. Byłam rozluźniona.
Za oknem nastała noc. Myśli o tym, aby się pociąć pojawiły się znowu. Odrzucałam je, starałam się myśleć o czymś innym, ale nie dawały za wygraną. Zaczęłam się wiercić na łóżku. Zastanawiałam się gdzie mogę się pociąć żeby nikt tego nie zauważył. Nogi. Uda. Tak, wewnętrzna strona ud to świetne miejsce na rany, nikt nie będzie ich widział. Ale przecież nie mogę! Bóg! Nie zrobię tego… Tym nożem z kuchni. Albo na ramieniu. Czy ja w ogóle mam jakąś żyletkę? Nie ważne, ten nóż będzie dobry. Ale nie, nie mogę. Bóg! Nie ważne, nie mam siły, wyspowiadam się. No, ale jak się wyspowiadam!? Nie, nie chcę tego zrobić. Ale chcę w końcu zasnąć, to nie minie. Poza tym chcę to zrobić. Naprawdę chcę. W końcu ulga, w końcu zejdzie ze mnie napięcie. Nie, nie, nie chcę, nie mogę! AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!! Przeraźliwy krzyk w mojej głowie, myślałam, że mi bębenki w uszach rozwali. Nie, nie dam rady walczyć. Zrobiłam to. Tak, zrobiłam to. Ale walczyłam całą noc. Ale zrobiłam to. Zrobiłam.
Obudziłam się. Zwinięta w kłębek, z dłońmi i kolanami mocno zaciśniętymi na kołdrze. Nie, nic nie zrobiłam. To był sen, to był tylko sen. Spałam tylko godzinę, jest godzina 11, a położyłam się chwilę przed 10. Spałam godzinę, a czuję jakbym walczyła całą noc.
To był tylko zły, depresyjny sen.
I zostały mi tylko dwa papierosy. Trzeba iść do sklepu. Ubrać spodnie, założyć buty. Cała się trzęsę. Kręci mi się w głowie, ale udało mi się dojść do sklepu. Oczywiście, nie ma moich ulubionych papierosów. Niech pani da cokolwiek. Tak, mogą być. I jeszcze colę.
Wróciłam do domu, zamówiłam pizzę. W międzyczasie pisałam z siostrą – może przyjedziesz chociaż na 15 minut? Źle się czuję. Ale zrozumiem jeśli nie będziesz mogła. Nie, nie chcę jechać do Ciebie. Nie dam rady być dzisiaj z dziećmi. Rozumiem. Nie, nie przejmuj się, wezmę tabletkę i będzie dobrze, pomyślałam tylko, że możesz być niezłym substytutem prochów. Nie, naprawdę, nie martw się. Tak, już jest lepiej. Jest mi tylko smutno, bo rano myślałam, że będzie dobrze, a nie jest. Tak, pewnie te lepsze momenty będą się zdarzać coraz częściej i trwać coraz dłużej.
Tylko boję się, że wcześniej się potnę.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Dziękuję, że chcesz się ze mną podzielić swoimi przemyśleniami!