Dopytujecie się co u mnie... No chyba się dzieje.
Chyba mam chłopaka. Dlaczego mówię "chyba"? Otóż jutro czeka mnie poważna rozmowa.
Ale od początku.
Poznaliśmy się na portalu randkowym. Jesteśmy po kilku randkach, zaiskrzyło nami. Wszystko jest pięknie, ale postanowiłam, że jutro powiem mu o tym, że mam ChAD. Nie mogę tego ukrywać, bo to jest część mnie. On albo to zaakceptuje albo nie.
Boję się tej rozmowy. Boję się, że on zwieje... Z drugiej strony - jeśli zwieje to wyświadczy mi przysługę, bo nie będę marnowała czasu na kogoś, kto nie jest gotowy podjąć się związku ze mną.
Zastanawiałam się czy w ogóle muszę mu o tym mówić. Zapytałam siebie i trzech osób. Siostrę, Mariusza i Dawida (w obu panach niegdyś się podkochiwałam). Siostra powiedziała, że nie powinnam mówić, że powinnam poczekać aż samo wyjdzie na jaw. Panowie powiedzieli żeby powiedzieć. Ja również uważam, że trzeba powiedzieć, bo ja bym się czuła oszukana gdyby odwrócić sytuację. A w końcu najlepsza zasada w życiu to "nie rób bliźniemu co tobie niemiłe".
Zresztą jeszcze przed poznaniem S. mówiłam pani doktor, że szukam sobie faceta, ale że boję się momentu, w którym będę musiała wyznać mu prawdę o mojej chorobie. I że bardzo ostrożnie podchodzę do miłości, nie angażuję się żeby nie dać się zranić. Powiedziała, że to jest patologiczne podejście i że w ten sposób nigdy nie znajdę miłości, bo będę za bardzo zachowawcza. Że trzeba się otworzyć. A co do mówienia o ChAD to powiedziała, że jeśli to będzie osoba warta uwagi to powinna to spróbować zrozumieć, a nie od razu uciekać.
W pracy wymyśliłam w jaki sposób powiem mu prawdę. Opowiem mu, że kiedyś było mi bardzo ciężko, że myślałam i zachowywałam się trochę jak wieczna nastolatka. Nie radziłam sobie ze swoimi emocjami. Doszło do tego, że w końcu zgłosiłam się do psychiatry, bo nie umiałam już tego znieść, byłam w depresji. To było dwa lata temu i w tym czasie lekarka dopasowała mi tabletki na tyle, że w końcu czuję się dobrze, znam też swoją chorobę - nazywa się choroba afektywna dwubiegunowa - i umiem już z nią żyć. Poproszę, aby nie wierzył we wszystko co można wyczytać w internecie, bo tam najczęściej opisują objawy u osób, które się nie leczą, a ja się leczę i te objawy są znikome. Powiem, że teraz jestem w remisji i rzeczywiście może się to kiedyś zmienić - depresja albo hipomania - ale wierzę, że sobie z tym poradzimy. No i powiem, że sporo lat spędziłam na terapii, więc dobrze znam siebie. I dlatego tak długo byłam sama (pytał mnie o to), bo chciałam sobie kogoś znaleźć dopiero wtedy, gdy się poukładam. I teraz jestem poukładana.
Coś takiego to będzie... Co myślicie? Trzymajcie za mnie kciuki jutro wieczorem! Zależy mi na tym facecie.
Poza tym jest u mnie właścicielka mieszkania. Pewnie już tu o tym wspominałam, ale powtórzę. Właścicielka przyjeżdża do tego mieszkania zwykle raz w roku i zatrzymuje się na około miesiąc. No i teraz ten miesiąc właśnie trwa. Wyjeżdża 3 sierpnia chyba.
Przez to nie bardzo chce mi się siedzieć w domu. Nie chce mi się też siedzieć w pracy także pozostaje mi spotykać się ze znajomymi. I to robię. Przynajmniej ponadrabiam zaległości.
Powiedz, to ważne. Nie musisz mówić, że teraz jest inaczej bo jesteś poukładane. No chyba że jesteś. Ja mimo wielu, wielu lat leczenia myślę że jednak nigdy nie jest się do końca poukladanym. Ważna jest szczerość, że sobą również.... Ja swojemu zeszczegilami odpowiedziałam o szpitalach i o próbach, o maniach i depresjach. Ale każda jest inna. Jednego się trzymam: nie zdradzam.dlatego każdy sygnał ostrzegawczy jest dla mnie alarmem. I dbam by się nie rozhustac...
OdpowiedzUsuń